"Morze, morze" - Iris Murdoch - książka z morzem w tle
Iris Murdoch Morze, morze |
Sięgnęłam po książkę przeczytawszy, iż jest o mężczyźnie, który postanawia przeprowadzić się do domku nad brzegiem morza i tam spotyka niespodziewanie swą wielką miłość sprzed lat. Ucieszyła mnie ta wizja - oczami wyobraźni widziałam ich długie spacery wzdłuż plaży i piękne rozmowy. Jakże się myliłam...
Nie jest dobrze snuć wyobrażenia o treści, choćby się bardzo miało na to ochotę.
Bohater okazał się być zakochanym we własnym ego przerysowanym fantastą, którego nie umiałam polubić, o kobiecie nie powiem nic, by nie zepsuć komuś lektury (jeśli przypadkiem trafi na te słowa), całość - choć niewątpliwie napisana z wielkim talentem - dała mi poczucie uczestniczenia w teatralnym dramacie. Wszystkie postaci miały przesadnie wiele do powiedzenia (na scenie było ich ostatecznie całkiem sporo), wypowiedzi - celne, treściwe i zgrabne, brzmiały zawsze jak wielkie kwestie - nawet te, które były krótkie, były doskonale, wręcz muzycznie, skomponowane. Miałam nieodparte wrażenie śledzenia spektaklu, który miał swą dynamikę, momenty kulminacyjne, nawet coś na kształt chóru wszystkowiedzącego, komentującego poczynania bohatera (mam na myśli przyjaciół / znajomych, którzy dogłębnie analizowali każdy jego ruch).
Skończyłam czytać z wielkim: uff - można wyjść ze sztuki i odetchnąć powietrzem chłodnym, porozmawiać z kimś o niczym i uciszyć umysł miłą myślą, że tak naprawdę nikt nigdy nikogo aż tak bardzo nie obchodzi. A przynajmniej - nie aż tyle osób naraz. A może tylko ja żyję w taki miły sposób? Może są osoby tak namiętnie przez innych analizowane i kontrolowane? Może... Dla mnie ten tytuł: "Morze, morze" mógłby mieć formę: "Może, może" - mimo wszystko cała fabuła i postaci wydawały mi się absurdalnie nierzeczywiste. Podobało mi się kilka zdań, jak "czuję się w nastroju tłumionej rewolty" - przyznam, ja nigdy się tak nie czułam i nabrałam chętki tak się poczuć, lub przynajmniej móc tak komuś powiedzieć ;) - każde jednak zdanie, które mnie w jakiś sposób zatrzymało, było podobnie... teatralne właśnie.
Ostatecznie zrobiło mi się smutno - oto historia, która mogłaby być napisana prawdziwie (zakochany mężczyzna, kobieta i spotkanie po latach nad morzem) została - niestety takie przychodzi mi słowo - wynaturzona. Czy chodzi o to, że taka powieść - o odradzającej się miłości z przeszłości - wyszłaby mdło? Może zbyt trudno byłoby napisać ją pięknie, zmysłowo, czule i wciągająco jednocześnie? Może łatwiej jest przerysować, udziwnić, udramatyzować, wpleść kilka wątków fantastycznych i zamieszać wszystko razem jak w "Kotle Minna" (kocioł ze stron książki). A może ja po prostu w ogóle nic nie zrozumiałam.
Takie domki przychodziły mi na myśl czytając książkę :)
zachwycają mnie :)
***********
blog Vyspa domek nad morzem |
Świetna recenzja!!! Szczera, a to ważne przy polecaniu książek. Nie znam tej pozycji, ale podoba mi się bardzo sceneria w jakiej ją prezentujesz :)) Jest MEGA! Zwłaszcza dynia :)) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTakie miłe słowa! Bardzo za nie dziękuję :)Pozdrawiam ciepło!
UsuńKochana!
OdpowiedzUsuńKiedyś dużo czytam takich powieści oraz podróżniczych książek z morzem w roli głównej.
Może warto po nie sięgnąć ponownie.
Zapisuję tytuł- dziękuję:)
Domki cudne:)
Pozdrowionka:)
Dziękuję serdecznie i pozdrawiam! :)
UsuńLubię książki Iris Murdoch i jej styl! :-)
OdpowiedzUsuńTo moja pierwsza tej autorki. Może sięgnę kiedyś po inne. Niewątpliwie ma wielki talent. Pozdrawiam :)
Usuń